Gili
Gili to trzy małe wyspy niedaleko Lombok – dużej wyspy leżącej na wschodzie względem Bali. Są różne formy transportu, my wybieramy speedboat z Padang Bai, gdzie po blisko 1,5 h podróży jesteśmy na Gili Trawangan. Wybieramy dużego przewoźnika – Wahana, wraz z transferem z i do Sanur za 500.000 Rp za dorosłego i 350.000 Rp za dziecko w obie strony. Dla wrażliwszych osób polecam płynięcie na górnym pokładzie łodzi – znacznie podnosi to komfort jazdy.
Gili Trawanagan to największa z trzech siostrzanych wysp. Po zejściu na ląd naszym oczom ukazały się w cidomo – bryczki zaprzężone w małe koniki. Jedyne skojarzenie to Morskie Oko 🙁 Prócz tego mnóstwo turystów, sklepów, sklepików, restauracji. Spory ruch. Przepiękne widoki na górzysty Lombok i pozostałe Gili w otoczeniu turkusowej wody – cieplejszej obecnie niż na Bali. Głównym transportem na wyspie są cidomo, ale nie brakuje też rowerów, których wypożyczalnie są na każdym rogu, elektryczne skutery i wędrówki piesze. Dzięki temu mimo sporej rzeszy turystów hałas jest znacznie mniejszy. Właściwie to wszystko zależy od pory dnia. Poranek i wczesne godziny przedpołudniowe są najcichszymi momentami. Wtedy też spacerując lub jadąc rowerem można zobaczyć prawdziwe życie mieszkańców, jak krzątają się koło swoich domostw i biznesów. Im później tym więcej ludzi wylega. Wieczór – zwłaszcza na Gili Trawangan to moment na świętowanie udanego dnia. Bywa naprawdę głośno, ale cóż klient nasz pan. Główną atrakcją jest snorkeling i nurkowanie wokół wszystkich trzech Gili z przystankami w ciekawych miejscach, gdzie można zobaczyć żółwie, zatopione posągi i rafę oczywiście.
Polecam Gili dla wszystkich chcących odpocząć od zgiełku Bali i lubiących leżenie na plaży w towarzystwie turkusowej wody.
Trzeba też pamiętać, że Trawangan jest islamska, więc nawoływania na modły są bardzo regularne od porannych godzin zaczynając. Ze względu na niewielkie rozmiary wyspy i nagłośnienie świątyń słychać je wszędzie.
Dla mnie wspomnienia są jak najbardziej pozytywne choć jedno dosyć bolesne, którym chciałabym się podzielić. Mianowicie, w jednym z punktów w którym snurkowaliśmy dotkliwie poparzyły mnie meduzy. Po prawie roku w Indonezji to moje pierwsze spotkanie z nimi. Przez około godzinę poparzone miejsca (a niestety było ich sporo) były bardzo piekące, spuchnięte i podeszły płynem. Po zejściu na ląd dopadły mnie potężne mdłości, które mogły być z tym związane jak doczytałam. Wszystko zakończyło się pozytywnie. Następnego dnia były tylko małe ślady, po jakże niespodziewanym zapoznaniu z rodzinką meduz. Nikt mnie wcześniej nie uprzedzał, więc ja piszę o tym ku przestrodze zwłaszcza dla rodzin z dziećmi.