Szpital
Prognoza pogody na dziś była niezbyt optymistyczna. Nie sprawdziła się. Od rana piękne słońce. Poranek cudowny. Dzieci wstały wcześnie w świetnych humorach. Ćwiczenia, basen, śniadanie i do codziennych obowiązków. Nawet Kadek przyszedł z asystą naprawiać zepsuty zawias u drzwi wejściowych. Sielanka. Naprawa poszła bardzo sprawnie i zakończyła się pełnym sukcesem. Brawo! Później zakupy z listy nowego asystenta google. Wszystko o czasie i nawet udało nam się zjeść śniadanie o „naszej porze”. W planie była jeszcze rezerwacja hotelu w Singapurze i rys naszego pobytu.
Whats App zaskrzeczał. Otrzymałam wiadomość z przedszkola następującej treści: „Helo mama … Simon a bit fever … and we just check his temperature is 39 oC. Would you pick him up early today? He is sleeping now.”. No, nie lubię tego typu wiadomości. Nasz skowroneczek chory? Jak to, rano miał taki apetyt i humor?!
Niedawno rozmawiałam z Gosią o dendze. O jej doświadczeniu. Przyznaję, że ta wysoka temperatura bardzo mnie zaniepokoiła. Denga to choroba przenoszona przez komary właśnie w porze deszczowej. Jednym z objawów jest właśnie wysoka gorączka, której nie można bagatelizować. Nie widziałam Szymona, więc tym bardziej wyobraźnia poszybowała. Natychmiast telefon do PZU, gdzie mamy ubezpieczenie zdrowotne Wojażer. Kazali od razu jechać do szpitala, nie czekać na formalności, gdyż to wszystko bardzo długo trwa, a w nagłych przypadkach nie ma na to czasu. Odpalamy skuter i w drogę. Szpital okazuje się być dosyć blisko. Około 10 minut skuterem. Obiekt duży i zadbany. Czysto, przestronnie i bardzo uprzejmie. Ochrona odprowadziła nas do właściwego miejsca (odpowiednik naszego ostrego dyżuru). Z uwagi na to, że służba zdrowia tutaj jest całkowicie odpłatna wszyscy są mili i uśmiechnięci, a obsługa jest na wysokim poziomie. Zastaliśmy kilkanaście osób personelu. Pacjentów właściwie żadnych. Zajęto się Szymonem natychmiast. Pielęgniarka, pielęgniarz, lekarka. Wchodzili, wychodzili, badali temperaturę, pytali, uzgadniali etc. Daniel równolegle rejestrował małego pacjenta. Lekarka po obejrzeniu gardła i brzucha stwierdziła, że to nic poważnego i nie ma wskazań do badań laboratoryjnych i nic mu nie zagraża. Zaleciła podanie laków obniżających gorączkę i probiotyki. Wyglądało to na zwykłą infekcję wirusową. Podano Szymonowi leki i kazano nam poczekać w celu obserwacji jak organizm zareaguje. Nie minęło 15 minut, a wszystkie łóżka były zajęte. Gwar dookoła wypełnił sporą salę. U nas wszystko przebiegło zgodnie z oczekiwaniami – temperatura obniżyła się. Bladość z policzków zaczęła ustępować. Szymon jak tylko usłyszał, że ma być zastrzyk od razu chciał do domu. Ostatecznie, ku uciesze wszystkich, nie było takiej potrzeby. Miło, serdecznie, spokojnie i profesjonalnie. Jeszcze tylko należało zapłacić i mogliśmy iść. Z nowym „łupem” w postaci karty z numerem pacjenta Szymon w podskokach udał się do domu. Przy kasie jeszcze rodzina balijska chciała koniecznie zdjęcie z Szymonem. Nie był on jednak skory do współpracy i z wielką niechęcią pozował bokiem. Ludzie byli bardzo szczęśliwi. My też, ale nasze szczęście związane było z tym, że mogliśmy pojechać do domu w komplecie. Dostaliśmy jeszcze leki z rozpisanym dawkowaniem i to by było na tyle. Oczywiście za wszystko zapłaciliśmy, ale przypadł mi do gustu pomysł, że wychodząc ze szpitala mieliśmy wszystko co potrzeba do leczenia i mogliśmy jechać bezpośrednio do domu. Zdrowiej Szymonie!