Jedzenie,  Miejsca,  Podróże

Wigilia

Dzień zaczął się deszczowo, ale bardzo smakowicie, Kompot z suszu pachniał i wyglądał zachęcająco. Barszcz z własnoręcznie ukiszonych buraków również. Szymon wstał z mocnym postanowieniem pomocy w kuchni i konsumpcji wszystkiego pysznego co miało być na stole. W ogóle atmosfera była odświętna. Albert bardzo pomagał w przygotowywaniu świątecznych smakołyków. Tylko Daniel był gdzieś bardzo daleko. Jemu było chyba najciężej z nas wszystkich. Ja z chłopcami mocno zajęliśmy się przygotowaniami i było nam łatwiej zapomnieć, że jesteśmy tak daleko od bliskich i osadzić się w tutejszej rzeczywistości. Te szczególne święta są dla nas kwintesencją bycia razem, a tutaj to było niemożliwe do spełnienia. Z resztą każdy zajęty przygotowaniami nie miał zbyt wiele czasu na pogawędki. Choć nie kryję, że czekaliśmy bardzo na najmniejszy chociaż kontakt. Ja się doczekałam 🙂

Staraliśmy się jak mogliśmy, aby święta były odświętne.

Czytanie fragmentu z Biblii przypadło w tym roku Albertowi. Świetnie sobie poradził.

Później bardzo emocjonalne życzenia wraz z łamaniem chleba (w zastępstwie opłatka). Niech się wszystkie spełnią, bo płynęły przecież prosto z serca! No i tradycyjna wieczerza.

Przygotowałam takie dania, które wszystkim smakują, no i oczywiście, które tutaj były do zdobycia lub wcześniejszego przygotowania, jak np.: kiszenie kapusty czy buraków. Indonezyjczycy nie kiszą kapusty, choć świeżej dużo używają do wielu potraw. Z uwagi na niemal stałą temperaturę oscylującą wokół 30 oC kapustę kisiłam 2-3 dni. Trochę dłużej buraki, ale zdecydowanie krócej niż w Polsce.

Barszcz, kompot z suszu, pęczak, pierogi, krokiety… wszystko smakowało niesamowicie! Nie wiem skąd się to wzięło, ale bogactwo smaku było niewiarygodne. Tym bardziej, że używałam ograniczonej ilości lokalnych przypraw. Wszyscy zajadali, aż miło było patrzeć.

Nadszedł też czas na najważniejszy dla dzieci moment dnia – podarunki. Szymon bardzo się martwił, że Santa nie przyjdzie, bo ….. nie mamy komina! Nie wiem czy zdawaliście sobie z tego braku sprawę, ale Szymona dręczyła ta myśl bezustannie. Uspokajaliśmy go tłumacząc, że Święty sobie na pewno poradzi, bo na Bali nie ma kominów. Tutaj wszyscy raczej myślą jak się schłodzić, niż ogrzać. Wyszliśmy nawet mu naprzeciw, ale nigdzie Go nie spotkaliśmy. Kropiący coraz mocniej deszcz sprawił, że wróciliśmy do domu. A tu niespodzianka – podarunki pod choinką! Radość dzieci wszędzie jest taka sama, bez względu na szerokość geograficzną. Wspólny czas i zabawa.